Kobieta o polskim rodowodzie i z ukraińskim paszportem
Wyzwania po 24 lutego 2022 r. na Ukrainie, losy rodzin, role Rzeczypospolitej Polskiej i ludzi w Polsce i na Ukrainie w udzielaniu pomocy i ratowaniu życia milionów uchodźców pokażą historycy. Jestem jedną z tych, która tej pomocy doświadczyła. I chcę podzielić się tym z Państwem.
Czy zastanawiałaś się kiedyś nad radością płynącą z macierzyństwa? Jak to jest nosić nowe życie pod sercem i ostatecznie wydać je na świat? Cztery razy miałam to szczęście. Ale moje myśli wracają do tamtego wieczoru, 23 lutego 2022 r. Okazał się okrutny…
Kiedy kładłam troje dzieci do łóżka, całowałam i mówiła dobranoc, byłam szczęśliwa i podekscytowana swoim kolejnym dniem – byłam w czwartej, jeszcze wczesnej ciąży: przedszkole, zakupy spożywcze, zajęcia dodatkowe dla dzieci, wizyty u lekarza. Oglądając wieczorne wiadomości, byliśmy z mężem pewni, że wszystko będzie dobrze. To tylko ćwiczenia. Putin nie odważy się zaatakować Ukrainy, nie ma się czym martwić.
Poranek 24-go lutego nie zaczął się od kawy… W samochodzie zaparkowanym pod naszym domem włączył się alarm. Na zegarze była 5 rano. Kanał informacyjny krzyczał, że Rosja nas zaatakowała i zaczęło się najgorsze – wojna… Przygotowanie do wyjazdu trojga dzieci, siebie i mamy w bardzo krótkim czasie wydawało się nierealne. Zabraliśmy tylko dokumenty, najpotrzebniejsze ubrania, gadżety i wsiedliśmy do samochodu. Okazało się, że całe moje życie mieści się w dwóch workach. Jeszcze nigdy tak szybko nie gnałam na wieś. Byliśmy w szoku. Bezustannie sprawdzałam i analizowałam wiadomości w telefonie, w ciągłym stresie. Nie mogłam się uspokoić. Droga, która przebiega w pobliżu naszego domu, była pełna samochodów na dwóch pasach, w tym również szeregu pancernych czołgów. Nie było widać początku ani końca. Miasto jakby się zatrzymało, samochody jechały, tworząc korki i paraliżując ruch w niektórych miejscach.
Kiedy samoloty przelatywały nocą nad dachem, jak szerszenie, wszyscy z drżącym sercem modliliśmy się do Boga o ratunek. Wiejski dom w trakcie budowy nie miał przecież służyć jako bunkier. W końcu mieliśmy przyjeżdżać tam rodziną latem i grillować pyszne kiełbaski, a nie chować się przed atakiem wrogich samolotów.
Mój trzyletni syn ciągle do mnie przychodził i pytał: „Mamo, czy nas zbombardują? Mamo, dlaczego zaatakowali? Co im zrobiliśmy?”. Nie mogłam udzielić odpowiedzi, nie mogłam znaleźć słów, łykałam łzy żeby nie straszyć dzieci.
Mój ukochany marzec nie był już taki wiosenny, bo pierwszego dnia na mojej ulicy rakieta doszczętnie spaliła 10 domów, w oknach szpitala położniczego poleciały szyby, a akademia wojskowa poważnie uszkodzona. Asfalt na drodze został podziurawiony przez fragmenty rakiety, która zabiła kilka rodzin – spali w łóżkach.
Nie chciało mi się wierzyć, że wojna zakradła się tak blisko, była tuż obok. W mojej głowie kłębiła się jedna myśl – uciec z rodziną jak najdalej stąd. Nie było pieniędzy na wyjazd całej rodziny za granicę. To była kolosalna kwota, ponieważ przewoźnicy podnieśli ceny biletów o ponad 50% ze względu na szalony popyt, podniesienie kosztów paliwa i niebezpieczne warunki pracy.
Jednocześnie byłam przekonana, że Pan Bóg daje nam ludzi, których potrzebujemy na drodze życia. W tym momencie rozpaczy na ekranie telefonu pojawiło się znajome nazwisko „Pani Wiktoria” (Laskowska-Szczur, prezes organizacji pozarządowej „Żytomierski Obwodowy Związek Polaków na Ukrainie”): „Tania, gdzie jesteś? Ratujmy dzieci! Musimy wyjechać, organizujemy ewakuację do Polski!”. Argumenty były mocne. Co więcej: Związek zorganizował wyjazd dla członków organizacji za darmo! Rano pod siedzibą Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków na Ukrainie czekał na nas autobus ewakuacyjny. Z tego dnia pamiętam tylko jedno: jak serdecznie mąż ucałował nasze dzieci na pożegnanie, pierwsze skąpe męskie łzy, płacz dzieci i żon innych pasażerów. Nikt nie wiedział, co będzie dalej, czy zobaczymy się ponownie?
Kolejki na granicy z Polską były bezprecedensowe. Przed nami i za nami dziesiątki autobusów. Ludzie chodzili i wsiadali do naszego autobusu na granicy, aby przekroczyć granicę. Aby uzyskać bezpieczeństwo i ochronę.
Na granicy moje dzieci dostawały prezenty przez małe okienko domku polskiej kontroli paszportowej, pluszaki od straży granicznej. Do dziś przytulają je przed pójściem spać. Kiedy byliśmy poza Ukrainą, dzwonienie w głowie ustało. W Ukrainie został mąż, żeby pracować, przekazywać datki, opłaty, dawać ludziom możliwość zarobku, bronić ojczyznę.
Pani Prezes Wiktoria Laskowska nie tylko zorganizowała wyjazd, ale także zakwaterowanie dla uchodźców z Żytomierszczyzny. Kiedy jechaliśmy, nie wiedzieliśmy nawet, gdzie wylądujemy. Moja rodzina całkowicie zaufała Pani Wiktorii, za co będziemy Jej wdzięczni do końca życia. Z biegiem czasu dowiedzieliśmy się, że gdy tylko Rosja zaatakowała Ukrainę, pani Wiktoria nie nadążała odbierać połączeń. Uaktywnili się przecież wszyscy partnerzy, z którymi ona nawiązała kontakty w ciągu 30-letniej działalności. Członkowie organizacji, mieszkańcy Żytomierza, przyjaciele znajomych prosili o pomoc dla nich; koledzy z Polski zadzwonili do Pani Wiktorii i zaoferowali swoją pomoc – zakwaterowanie i wyżwienie. Ona samodzielnie również szukała pomocy.
Przyjaciele w Strzałkowie
Wszystko zaczęło się od zwykłego listu. Kiedy wybuchła wojna, Kamilla Welter, która wiele lat temu była w Żytomierzu, napisała list do pani Wiktorii. Dzięki temu w malowniczym miasteczku Strzałkowo w województwie wielkopolskim znalazło się miejsce dla ponad 25 członków Związku. Przywiózł nas tam autobus. Natomiast do Żytomierza wracał ten że autobus z pomocą zebraną przez mieszkańców Strzałkowa. Warto nadmienić, ze w ten czas to była pierwsza pomoc dostarczana autobusami bezpośrednio do środkowej części Ukrainy.
Dyrektor internatu Michał Janiak umieścił rodziny w oddzielnych pokojach. Fundacja „Tak po Prostu. Pomoc Dzieciom”, „Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej”, „Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie” zorganizowały pomoc humanitarną. Dyrektor szkoły Piotr Gałan zadbał o ciepłe przyjęcie i posiłki, a następnie skierował dzieci do przedszkola i szkoły. Polacy przychodzili do naszych pokoi zewsząd. Spotykali się, płakali, przytulali. Kiedy wszyscy dowiedzieli się, że jestem w ciąży, byli mile zaskoczeni. Zaczęli w zorganizowany sposób szukać ubranek dla niemowląt i wózka. Ale wtedy byłam przekonana, że to nie potrwa długo i będę rodzić w Ukrainie z moim lekarzem, który uśmiechał się do wszystkich poprzednich dzieci. W końcu, jak się wtedy wydawało, wojna będzie szybka, że to tylko nieporozumienie i wkrótce wszystko się skończy.
Żytomierz żyje…
Rankiem 4 marca na Ukrainie rozległ się kolejny alarm przeciwlotniczy, a kilka godzin później dowiedzieliśmy się ze środków masowego przekazu, że z Liceum nr 25, w którym nasze dzieci uczyły się języka polskiego w Polskiej Szkole Sobotnio-Niedzielnej im. Ignacego Jana Paderewskiego, niewiele zostało, trafił go pocisk najeźdźcy. Na jego miejscu jest mnóstwo złomu i gruzu. Biuro Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków „Centrum Polskie” znajduje się w pobliżu Liceum w historycznym centrum miasta. Miał stamtąd odjechać kolejny autobus z uchodźcami. To czysty przypadek, że odjazd został przesunięty o godzinę później, co uratowało życie 50 osobom. Jestem przekonana, że sprawiła to Opatrzność Boża.
Budynek, w którym mieści się Biuro Związku, źle przetrwał nalot, ponieważ fala uderzeniowa wysadziła okna i drzwi. Zasłony stopiły się, mogło dojść do lokalnego pożaru. Na szczęście była tam dyrektor biura. Szybko uporała się ze skutkami i zapobiegła rozprzestrzenianiu się ognia. Z czasem ochotnicy i członkowie Związku, na czele z prezes organizacji, przywrócili biuro do stanu sprzed wojny. Na ścianie obraz św. Jana Pawła II, na szklanych półkach regałów prezentowane są także podziękowania, dyplomy i medale zdobyte w różnych konkursach, zawodach sportowych. Zdjęcia prezydenta Andrzeja Dudy i marszałków Senatu na wspólnych spotkaniach z panią prezes i członkami organizacji zdobią ściany, dekoracja gabinetu – pamiątkowa nagroda wręczona przez Ambasadora RP w Kijowie z okazji 30-lecia Związku Polaków. Istniejemy i działamy. Wydawało się, że Matka Boża okryła nasze Centrum Polskie swoim płaszczem… Życie toczy się dalej…
Narodziny nowego życia
W Polsce, w Strzałkowie 11 sierpnia urodziła się moja największa miłość, Katarzynka. Ponieważ szpital położniczy znajdował się 4 km od mojego domu, w pobliskiej miejscowości, pani Anna Witczak pomogła mi dostać się do szpitala w środku nocy. Poznanie jej to osobna historia dla naszej rodziny. Ta urocza Polka stała się dla mnie nie tylko podporą w szpitalu, ale również przebywała ze mną w sali porodowej podczas porodu, męża obok nie było… Bez przesady, nigdy nie miałam tak wzruszającego wyjścia ze szpitala. Polacy i ci, którzy szukali schronienia przed wojną, otoczyli nas niesamowitą uwagą i troską, za co zawsze będę im nieskończenie wdzięczna.
Nasza walka trwała na wszystkich frontach. Przecież pani Wiktoria Laskowska-Szczur zorganizowała i skierowała wszystkie możliwe drogi pomocy humanitarnej do żytomierskiego Centrum. Gdyby nie to, mieszkańcy żytomierskiego obwodu, obrona, żołnierze na froncie ucierpieliby przez te wojenne wydarzenia jeszcze bardziej. Ponieważ na początku wojny brakowało podstawowych artykułów żywnościowych, brak paliwa komplikował zadanie do granic niemożliwości. Ale dali radę. Wszyscy razem zjednoczeni i życzliwi – ośrodek wolontariatu w Żytomierzu w ramach organizacji pozarządowej ZOZPU pod przewodnictwem Wiktorii Laskowskiej i Walentyny Żurawliowej, Marii Piwowarskiej, Walentyny Krasnoperowej, Olgi Kolesowej przedstawicieli mediów Polaków Żytomierszczyzny, magazynu Tęcza Żytomierszczyzny, TVP Polonia nieprzerwanie transmitująca i relacjonująca wydarzenia na całym świecie na portalach internetowych. Prezes Związku informowała o sytuacji w Żytomierzu na konferencjach i spotkaniach, kierowała korytarzami humanitarnymi z Francji, Szwecji, Niemiec i województw partnerskich Śląskiego i Kujawsko-Pomorskiego, Płocka i Bytomia do obwodu żytomierskiego. Dla ewakuowanych zorganizowano 12 autokarów i udzielono pomocy wszystkim, którzy przyjechali na własną rękę i poprosili o pomoc. Tysiące ludzi zostało uratowanych. Z rąk do rąk wysłano 150 ton pomocy humanitarnej, przekazano lekarstwa i sprzęt medyczny do szpitali wojskowych i szpitali regionu. Zaangażowali się w to nasi partnerzy z Polski, z którymi współpracujemy od wielu lat.
Do dziś pracujemy non stop w tym samym trybie, aby nastał wymarzony pokój. Jestem dumna, że jestem Polką z Ukrainy. Moja historyczna ojczyzna udziela pomocy narodowi ukraińskiemu. Przecież Polacy z dziada pradziada walczą po stronie Ukrainy równie wiernie jak sami Ukraińcy. Ta straszna wojna już pochłonęła nie jedno życie, nie tylko Ukraińców, ale także Polaków i członków Związku Polaków. Giną najlepsi, nasza elita, przelewają krew za pokój w Ukrainie, Polsce, Europie, Świecie – jak kiedyś 100 lat temu, w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej.
Niech żyje wolna Polska! Niech żyje wolna Ukraina!
Tetiana Petrowska, www.zozpu.org