„Oto masz prawdę, oto ci partia!”
W archiwach prawie każdej rodziny znajdują się unikatowe dokumenty. Dla mnie taką wartość mają materiały związane z życiem i śmiercią Ludwika Latoszyńskiego s. Hipolita, mojego dziadka, a także jego żony, Barbary c. Iwana, z domu Bojarenko, oraz mojego ojca, Pawła Latoszyńskiego s. Ludwika. Kiedy o nich myślę, rozumiem, ile racji jest w powiedzeniu, że historia kraju to nie tylko ciąg zdarzeń, że historia ucieleśnia się w losach konkretnych ludzi.
Wieś Sachny położona jest w rejonie różyńskim na południowym krańcu obwodu żytomierskiego. To tutaj mieszkali moi dziadkowie, kiedy szaleńczo się w sobie zakochali. Wywodzili się z rodzin, które różniło niemal wszystko: pochodzenie, klasa społeczna, status majątkowy, poglądy, tradycje. Lecz wbrew zakazowi rodziców pobrali się. Było to w 1927. Rok później przyszedł na świat ich syn. Dali mu na imię Paweł.
Jakiej to pracy i gdzie mój dziadek musiał się podejmować, aby utrzymać rodzinę! Zaczynał jako złota rączka w kołchozie, potem przez jakiś czas był jego przewodniczącym, następnie dyrektorem domu dziecka, pracował w radzie wiejskiej, gdzie zajmował różne stanowiska, ośrodku maszyn rolniczych (MTS). W 1936 roku został wysłany do Odessy na studia partyjne. Bardzo pragnął zdobywać wiedzę.
W 1937 był inspektorem rejonowego komitetu wykonawczego. Kiedy wydawało się, że wszystko układa się pomyślnie, Barbara zachorowała. Dziadek musiał wyjechać z nią do Kijowa, na operację. A potem wydarzenia potoczyły się jak kula śnieżna…
Ze wspomnień mojego ojca Pawła:
„W nocy samochód zajechał pod dom, w którym mieszkaliśmy. Ojca nie było, wyjechał do wsi Berezianka, prowadził tam zebranie.
Weszło chyba trzech w mundurach. »Gdzie jest twój mąż?«. Matka odpowiedziała. Bez słowa zaczęli grzebać w rzeczach i książkach, czegoś szukać, ale nie pojechali po ojca.
Wcześnie rano mama zadzwoniła do niego. Przyjechał. Wszedł do pokoju i z impetem uderzył teczką o podłogę, mówiąc: »Oto masz prawdę, oto ci partia!«. Położył się na kanapie, zakrył twarz chusteczką i zaczął płakać. Potem powiedział, że nie będzie czekał, aż po niego przyjdą. I poszedł sam. Nigdy więcej go nie widzieliśmy”.
To były ciężkie lata. Odtąd Barbara i jej syn żyli z haniebnym piętnem „członków rodziny wroga ludu”. A to oznaczało, że są teraz wyrzutkami na tym już i tak niezbyt przyjaznym i miłosiernym świecie. Bieda była beznadziejna.
Mój ojciec poszedł do pracy w kołchozie w wieku 15 lat. Następnie pracował w gorzelni jako woźnica, a także jako gencewar [według dzisiejszej nomenklatury jako operator urządzeń do produkcji spirytusu. Dawniej gencewar obsługiwał urządzenie Gentze służące do obróbki surowców podstawowych (np. żyta, kukurydzy) do produkcji alkoholu etylowego. Była to praca niebezpieczna i odpowiedzialna: niedopilnowanie ciśnienia w urządzeniu mogło skutkować eksplozją zagrażającą życiu i zdrowiu pracowników, nie mówiąc o uszkodzeniu budynku gorzelni – przyp. tłumacza].
Kiedy przyszedł czas na służbę wojskową, znalazł się w Tbilisi. Po przeszkoleniu w rocznej szkole sierżanckiej nabył uprawnienia kierowcy. Woził dowódców wojskowych różnej rangi.
Niezauważenie los stopniowo doprowadził go do spotkania, które odegrało bardzo ważną rolę w jego życiu i pomogło przywrócić jego ojcu, Ludwikowi Latoszyńskiemu, dobre imię, a on sam ostatecznie pozbył się strasznego piętna „syna wroga ludu”.
Punktem zwrotnym było mianowanie w 1956 roku na dowódcę Zakaukaskiego Okręgu Wojskowego marszałka ZSRS Konstantego Rokossowskiego. Podczas pierwszej wspólnej jazdy marszałek, chcąc bliżej poznać kierowcę, zapytał Pawła o jego ojca. Paweł opowiedział o aresztowaniu i dodał, że często pisał do różnych instytucji, aby dowiedzieć się o jego losie, ale nigdy nie otrzymał odpowiedzi.
Po dłuższym milczeniu marszałek polecił swojemu adiutantowi, aby ten następnego dnia złożył wniosek do odpowiednich organów.
Ze wspomnień mojego ojca Pawła:
„Później do Rokossowskiego przyszedł dokument, w którym napisano, że Ludwik Latoszyński został zrehabilitowany z powodu braku dowodów zbrodni.
Marszałek przekazał mi ten dokument. Matce wypłacono zasiłek w wysokości trzech pensji ojca. Oto, na ile wyceniono wtedy jego życie”.
I wciąż nie było jasne, o co dokładnie oskarżono mojego dziadka, o jaką „zbrodnię” chodziło.
Dopiero w 1991 roku ktoś z rodziny czy przyjaciół wysłał mojemu ojcu wycinek z „Gazety Powiatowej” w Różynie. Była to notatka przewodniczącego komisji partyjnej RK KPU F. Mosijenki „Z powodu braku dowodów przestępstwa”, z której dowiedzieliśmy się, że Ludwik Latoszyński oraz J.I. Protocki i I.A. Richter zostali oskarżeni o działalność w polskiej nielegalnej organizacji i rozpowszechnianie ulotek wśród ludności chwalących burżuazyjną Polskę. W tej sprawie aresztowano 324 osoby. Latoszyński, Protocki i Richter zostali rozstrzelani, o losie pozostałych aresztowanych w notatce nic nie wspomniano. Najprawdopodobniej zostali osadzeni w łagrze, gdzie większość zginęła.
Teraz, kiedy piszę te słowa, ponownie przeczytałem notatkę Mosijenki i zwróciłem uwagę na ostatnie linijki: „Biuro Komitetu Obwodowego Komunistycznej Partii Ukrainy postanowieniem z 8 czerwca 1990 r. tt. [towarzysze] Latoszyński Ludwik Hipolitowicz, Protocki Józef Iwanowicz, Richter Iwan Antonowicz zrehabilitowani partyjnie (pośmiertnie)”. I natychmiast przed oczami pojawił mi się obraz: oto Ludwik, wezwany pilnie przez żonę po nocnej wizycie czekistów w domu, wchodzi do pokoju, z siłą rzuca teczkę na podłogę i mówi: „Oto masz prawdę, oto ci partia!”, kładzie się na kanapie i zakrywa twarz chusteczką…
Na koniec chcę zauważyć, że ojciec, który prawie całe życie przepracował jako kierowca generałów w Gruzji i w Grupie Wojsk Radzieckich w Niemczech, po objechaniu z nimi prawie całej Europy Wschodniej, RFN i Francji, który dla wielu z nich stał się nie tylko powiernikiem, ale także przyjacielem, mimo ciągłych żądań, a czasem gróźb tajniaków, nigdy nie wstąpił do partii komunistycznej. Myślę, że dobrze zapamiętał ostatnie słowa swojego ojca Ludwika Latoszyńskiego o prawdzie i partii…
Na podstawie wspomnień Mikołaja Latoszyńskiego
opracowała Swietłana Okorokowa,
Tłumaczyła Elwira Gilewicz